Red Bull w dziwny sposób stracił swoją przewagę technologiczną i trudno nie odnieść wrażenia, iż ma to wyraźny związek z wewnętrzną walką o władzę i zmianami kadrowymi, jak choćby rezygnacją z dalszej współpracy ze strony Adriana Neweya. Chronologia się pokrywa.
Red Bull zaczął sezon z wyraźną przewagą i od momentu wewnętrznych perturbacji bardzo konsekwentnie ją traci. W efekcie szanse tytułowe w coraz większym stopniu bazują na przewadze punktowej zbudowanej w pierwszej części sezonu. O ile jeszcze kilka wyścigów temu duet Max – Red Bull miał szansę na rozbudowanie przewagi, o tyle teraz tendencja spadkowa to w zasadzie wyklucza. Verstappen ostatni tryumf świętował w Hiszpanii, a więc już pięć wyścigów temu, a do końca sezonu jeszcze spora droga przy tak ambitnym kalendarzu. Końcówka zapowiada się zatem ciekawie! Mowa więc o ewentualnym „dowiezieniu” tego dorobku do końca sezonu. Verstappen i tak jeździecko się sprawdza, na Zandvoort osiągnął de facto optymalny, możliwy wynik, zminimalizował stratę punktową, ale legendarne opowieści, że „wygrywałby nawet w Haasie” można włożyć między bajki. F1 to sprzęt, a rewelacyjny kierowca może dołożyć ułamek sekundy na okrążenie i regularność. Ograniczeń sprzętowych nie przeskoczy i to dobitnie pokazuje aktualny sezon.
Fakty po Zandvoort są zatem takie. Norris zdominował całe Grand Prix. Ponad dwadzieścia sekund na mecie wyścigu to już przepaść, ale również niemal 0,5 sekundy przewagi nad resztą w kwalifikacjach, na stosunkowo krótkim torze to bardzo dużo. Zwycięstwo Norrisa, kolejne w tym roku, może zatem być punktem zwrotnym sezonu. Otwiera bowiem na nowo walkę o oba tytuły – kierowców oraz konstruktorów, tym bardziej że trzeba pamiętać, iż po letniej przerwie mamy w pewnym sensie nowe rozdanie, czyli wiele wprowadzonych unowocześnień, w tym w McLarenie. To dla nich dobry prognostyk na drugą część kampanii.
Jednocześnie nie brakowało w Grand Prix Holandii zaskoczeń. Do takich z pewnością należy zaliczyć miejsce na podium Leclerca. Po sobocie na taki wynik się nie zanosiło. W wyścigu tempo zostało zdecydowanie poprawione, dobrana strategia okazała się optymalna (co jak wiadomo w Ferrari, nie zawsze jest normą), a w trakcie pit stopów udało się ograć dwóch rywali. Do tego rewelacyjna, bezbłędna jazda Leclerca, jednocześnie z idealnie dobranym tempem pod względem dbałości o opony.
Z kolei negatywnym zaskoczeniem był dość ograniczony progres Russella po dobrych przecież kwalifikacjach. Nie tylko nie udało mu się nawiązać walki ani z McLarenami, ani z Red Bullami, ani z Ferrari, ale został dogoniony przez swojego kolegę z zespołu, startującego niemal z końca stawki. Generalnie Mercedes wykonał w trakcie przerwy letniej krok w niewłaściwym kierunku, co potwierdzał po wyścigu Toto Wolff, broniąc swoich kierowców. Zmiany ewidentnie się nie przysłużyły, biorąc pod uwagę wyniki Mercedesa w ostatnich wyścigach, nie tylko w słodko-gorzkim Spa, gdzie dyskwalifikacja przekreśliła możliwość podwójnego zwycięstwa. Ciekawe czy w nadchodzącym tygodniu, przed kolejnym startem będą w stanie te błędy naprawić i wrócić do walki o czołowe pozycje?
W kategoriach zaskoczenia oceniam również ewidentną dominację Norrisa nie tylko nad stawką, ale w szczególności nad kolegą z zespołu. Przypomnę, że start, w zasadzie w takim samym stopniu nie wyszedł obu kierowcom, a jednak Norris poradził sobie z początkowymi trudnościami z nieporównywalną łatwością, o kwalifikacjach nie wspominając, a do kompletu był w stanie dołożyć jeszcze punkt za najszybsze okrążenie.
Monza, stolica Ferrari i włoskich Tifosi już za tydzień.