Równie tradycyjne w ramach Grand Prix Belgii było przesunięcie Verstappena na starcie o dziesięć miejsc. Nie, nie za niesportowe zachowanie, ale wymianę jednostki napędowej, a konkretnie tzw. ICE (silnika spalinowego). Red Bull stosuje w miarę logiczne założenie, iż właśnie na Spa, a w szczególności pomiędzy Eau Rouge, a Radillon (prosta Kemmel) najłatwiej jest na wyścigowym dystansie nadrobić straty wynikające z gorszego ustawienia na starcie, tym bardziej przy wsparciu DRS. Ma to sens, szczególnie jako prewencyjne zminimalizowanie ryzyka awarii niemłodych już przecież podzespołów. Defekt bowiem to z automatu brak punktów, a przy przesunięciu punkty są niemal pewne, choć na zwycięstwo szanse minimalne. No właśnie, to również tradycja Verstappena w Spa. Poprzednio przewaga Red Bulla nad konkurencją była na tyle znacząca, iż w połączeniu z torem i jazdą Maxa umożliwiała zgarnięcie kompletu punktów.

W tym sezonie jasne było, że podtrzymanie tej tradycji będzie trudne do wykonania. Chociaż ustawienie na starcie, biorąc pod uwagę kilka ostatnich Grand Prix, nie było typowe. Pierwszego rzędu nie okupowały McLareny, a Perez z Leclerkiem stanowili jednak pewien znak zapytania w sensie tempa wyścigowego. To mogło oznaczać ukrytą szansę dla Verstappena. Perez oraz Leclerc, walcząc o prowadzenie, mogli ograniczyć progres McLarenów.

A propo Pereza, to trochę symptomatyczne, że Sergio kwalifikuje się w ścisłej czołówce akurat wtedy, kiedy z góry wiadomo, że Verstappen będzie startował z daleka.

A wyścig? Kolejny, wielowątkowy klasyk, z kilkoma zespołami walczącymi o zwycięstwo, pogonią Verstappena, odmiennymi strategiami itp. Wyjątkowo szkoda Russella. Niedawno pisałem, że jego limit pecha powinien być już wyczerpany. Niestety okazało się inaczej. Szkoda tym bardziej, iż w żaden sposób nie jest to wina kierowcy. To prawda, że George lobbował za pojedynczym pit stopem, chcąc uzyskać przewagę nad Hamiltonem, ale to nie on jest odpowiedzialny za ultraprecyzyjne tankowanie i kontrolę wagi. To bezdyskusyjnie obowiązki zespołu. Szkoda również dlatego, że te półtora kilograma nie wpływało zauważalnie na osiągi, a tym samym George w pełni zasługiwał na zwycięstwo. Przepisy są tutaj niestety sztywne i bardzo brutalne. Nie pozostawiają miejsca na elastyczność.

W kontekście dyskwalifikacji Russella warto zwrócić uwagę na mocno symptomatyczne zachowanie Hamiltona. To genialny kierowca, z rekordową liczbą tytułów i ciągle, nieprzerwanie rewelacyjną formą, ale wiele jego zachowań, czy wypowiedzi po prostu szokuje. Tuż po niedawnym GP Węgier Lewis barwnie komentował frustracje Verstappena. Jakże patetycznie i protekcyjne brzmiały jego słowa, że do bycia mistrzem świata trzeba dorosnąć. I w kolejnym wyścigu mamy całkowite odejście od tych zasad w jego własnym wykonaniu. Lewis zafundował kibicom ostrą, frontalną krytykę zespołu w trakcie wyścigu, podważanie decyzji strategicznych, sugerowanie nierównego traktowania, a w domyśle wręcz prowokacji czy sabotażu. I to w sytuacji kolejnego już w tym sezonie zwycięstwa Lewisa oraz bardzo dobrze dobranej strategii. Hipokryzja? Tak, ale do kwadratu.