Oba angaże wywołały sporo kontrowersji. Szczególnie w przypadku Włocha, ponieważ bardzo łatwo jest go skrytykować. Ma umowę z zespołem, duże szanse w przyszłości, występuje gościnnie, w pierwszym treningu, a więc priorytetem powinno być zbieranie danych, sugestie dotyczące ustawień, a nie popisywanie się rewelacyjnymi czasami i rozbicie samochodu, który za kilkanaście godzin ma być bronią George'a Russella w walce o pole startowe. Jasne. Tyle że warto chwilę pochylić się nad osiągnięciami tego młodego zawodnika.

W dzisiejszych single seaterach poziom, od najmłodszych kategorii, jest tak wyśrubowany, a bariera wieku tak obniżona, że do Formuły 1 dochodzą osoby już bardzo dojrzałe wyścigowo, wbrew temu, co metryka mogłaby sugerować. Trzeba przyznać, że u Antonelli'ego czasem brakowało regularności, do jakiej przyzwyczaił nas choćby Max Verstappen. Kimi pokazywał często fenomenalną wręcz prędkość, która nie zawsze miała przełożenie na wyniki w skali sezonu. Aktualna kampania w F2 trochę to odzwierciedla. Nie mniej jednak daleki byłbym od deprecjonowania potencjału Włocha, szczególnie z argumentacją bazującą na młodym wieku, czy braku doświadczenia.

Toto Wolff i Kimi Antonelli - Mercedes-AMG Petronas Formula One Team / © Mercedes-AMG Petronas Formula One Team / LAT Images
Toto Wolff i Kimi Antonelli - Mercedes-AMG Petronas Formula One Team / © Mercedes-AMG Petronas Formula One Team / LAT Images

Falę krytyki pod jego kątem oceniam trochę w kategoriach czarnego PR-u. Po prostu na jego miejsce jest wiele chętnych. W kontekście Kimiego rzuca się w oczy jednak jeszcze coś innego, a konkretnie nastawienie Toto Wolffa. Nie mam wątpliwości, że jako jedną ze swoich największych (o ile nie największą) zawodowych porażek traktuje zignorowanie oferty współpracy ze strony Verstappena na samym początku kariery Holendra w F1. Toto sam zresztą o tym wielokrotnie mówił. Jak wiadomo, Jos Verstappen najpierw zgłosił się do Mercedesa, a uzyskawszy odmowę, podpisał kontrakt z Helmutem Marko. Dla Toto jest to nieodżałowany błąd o skali niemal traumatycznej. Zakładam zatem pewną ideę fixe ukierunkowaną na naprawienie tego feleru. I Kimi jest częścią tej idei w sensie, w którym nigdy nie miałby szansy być np. Mick Schumacher.

Swoją drogą to niesamowite jak pod wieloma względami podobne są początki w F1 Kimiego i... Kimiego. Ten starszy, czyli Raikkonen debiutował w 2001 roku przy bardzo mocnej fali krytyki względem decyzji Petera Saubera o ściągnięciu nastolatka bezpośrednio z Formuły Renault. Jazda Fina obroniła decyzję Szwajcara. Okazało się, że Raikkonen to jeden z największych talentów w sporcie. No dobra, ale tamta F1 to niemal inny sport. Minęło prawie ćwierć wieku i... nadal krytyka.

Franco Colapinto - Williams Racing / © Williams F1
Franco Colapinto - Williams Racing / © Williams F1

Co do Colapinto merytorycznie zasługuje na taki angaż, zarówno pod względem szybkości, doświadczenia, jak i formalności, czyli reprezentowania barw teamu w F2. Tutaj również konkurentów jest wielu, a bodaj największe niezadowolenie artykułował Ralf Schumacher. Chodzi oczywiście o utracenie kolejnej już szansy na starty Micka. Szkoda, bo również uważam, że Mick zasługiwał na jeszcze jedną próbę, szczególnie po mocno kontrowersyjnym (niekoniecznie z jego winy) okresie w ekipie Haasa, ale niestety tak selektywny jest ten sport, co przyznał sam Ralf. Negatywną łatkę przypięto Mickowi na początku jego zmagań z Magnussenem w ramach amerykańskiego zespołu. Niemałą w tym rolę odegrał Guenther Steiner, ale to wątek na osobny tekst. Morał jest taki, że F1 nie zapomina. Niestety.