To skomplikowane

Jednym ze statusów, jakie możemy ustawić sobie na Facebooku, jest „to skomplikowane”. Właśnie tak w ostatnich trzech-czterech sezonach wygląda moja relacja z Formułą 1. Nie ogląda się już jej tak, jak to było 10 czy 20 lat temu. Wtedy starało się dopasować swój wolny czas pod wyścig, a dziś? Jak się nie obejrzy, to trudno, za tydzień czy dwa będzie kolejny weekend wyścigowy.

Szczególnie takie postrzeganie dopadło mnie w dwóch ostatnich latach, w których to dominował Max Verstappen. Owszem, jak spojrzymy wstecz, to były dominacje Ferrari, Red Bulla, Mercedesa, Schumachera, Vettela, Hamiltona, ale nie odczuwałem wówczas aż takiego znudzenia. Z wielkim sceptycyzmem podchodziłem więc do tegorocznego sezonu. Mimo to gdzieś w głębi była malutka nadzieja, że w końcu dojdzie do ciekawszej rywalizacji, czegoś nowego. I jak się okazuje, doczekałem się.

Z ręką na sercu mogę przyznać, że mistrzostwa świata w 2024 roku znów budzą większe emocje. Owszem, nie jest idealnie, wciąż można w pewnych momentach przysnąć, ale coś się już dzieje. Nadszedł wiatr zmian. Red Bull i Max Verstappen w końcu mają problemy i wygrywanie nie przychodzi już tak łatwo. Co prawda Holender wciąż jest liderem cyklu i ma 76 punktów przewagi, ale jest już do pokonania. Skała kruszeje, a chętnych do dalszego jej drążenia, jest wielu. W końcu aż siedmiu różnych kierowców – włączając w to Verstappena – wygrało w tym roku wyścig.

Nie Ferrari, nie Mercedes, a McLaren

Myślałem, jak wielu fanów Formuły 1, że to Ferrari (mimo często różnego rodzaju błędów) lub Mercedes będą mieć największe szanse na nawiązanie równorzędne walki z Maxem Verstappenem. Ku zdziwieniu to jednak McLaren wydaje się mieć obecnie najlepiej zbilansowany samochód i to ekipa z Woking ma realną szansę na detronizację Holendra.

Jak przyjrzymy się klasyfikacjom, to jednak wciąż ta różnica wydaje się duża – 76 punktów przewagi w zestawieniu kierowców, a 51 w tabeli konstruktorów. Natomiast jeśli spojrzymy na obecną sytuację, czyli szczególnie zwyżkującą formę McLarena i zjazd Red Bulla – w tym ewidentne problemy personalne – to wydaje się, że są to różnice zdecydowanie do odrobienia, zwłaszcza że do końca sezonu aż jedenaście weekendów wyścigowych. Wszystko jest więc jak najbardziej możliwe, a my – kibice – możemy tylko zacierać ręce.

Szczyt i od razu kryzys?

Choć oficjalnie można już mówić, że to McLaren jest realnym zagrożeniem dla Verstappena, ale jest też zagrożeniem sam dla siebie. Dobitnie pokazało to minione GP Węgier.

McLaren wraca na szczyt królowej sportów motorowych po wielu – nie bójmy się słów – kiepskich sezonach i nagle ma problem z odpowiednim zarządzaniem swoimi kierowcami. Ponadto z Lando Norrisa zaczyna wychodzić przysłowiowe szydło z worka albo jak kto woli, zaczyna odbijać sodówka. Ale od początku.

Zespół z Woking zgarnia w kwalifikacjach do wyścigu o GP Węgier pierwszy rząd, a Norris swoje trzecie pole position w karierze (nie licząc wyścigów sprinterskich). Biorąc pod uwagę ich tempo w treningach i najlepsze z możliwych ustawienie na starcie, wydawali się więc murowanymi faworytami do dubletu w niedzielnym wyścigu.

Zaczął się jednak problem. Norris znów słabo wystartował i spadł na trzecie miejsce – za Maxa Verstappena i przede wszystkim swojego zespołowego kolegę, Oscara Piastriego. Holender musiał jednak chwilę później oddać drugie miejsce ze względu na zyskanie przewagi poza torem. Tym samym McLaren powrócił na dwie pierwsze pozycje, z tym że kolejność była odwrócona względem tej z kwalifikacji.

Wraz z kolejnymi okrążeniami przewaga duetu Piastri-Norris rosła i stało się jasne, że jeśli tylko nie dojdzie do jakichś nieoczekiwanych sytuacji, to dojadą do mety w tej kolejności. Wtedy jednak McLaren podjął dość niespodziewaną decyzję – jako pierwszy na drugi postój miał zjechać Brytyjczyk, który musiał utrzymać przewagę nad jadącym na trzeciej pozycji Lewisem Hamiltonem. Wiedząc więc, że taktyka tzw. podcięcia jest na Hungaroringu bardzo opłacalna, zespół dał do zrozumienia oglądającym rywalizację, że stawia w tym wyścigu na Norrisa.

Jadący po swoje pierwsze w karierze zwycięstwo Piastri mógł się wówczas czuć poszkodowanym, a wręcz okradzionym przez swoją ekipę. I rzeczywiście, gdy on zjechał do alei serwisowej, było już za późno, aby utrzymał prowadzenie po powrocie. Mimo to ekipa zapewniała go chwilę wcześniej, że „poradzimy sobie z tą sytuacją”.

Nielubiane polecenia zespołowe

Około 20 okrążeń przed metą McLaren zaczął prowadzić bardzo dziwną dyskusję ze swoimi kierowcami. Piastri został bowiem poinformowany, że zamieni się pozycjami z Norrisem, kiedy tylko „dojedzie do Lando”, a Brytyjczyk usłyszał zdanie „chcielibyśmy przywrócić kolejność w dogodnym dla ciebie momencie”. Oznaczało to ni mniej, ni więcej tak bardzo nielubiane polecenia zespołowe.

Sytuacja na torze wyglądała jednak inaczej. Piastri zaczął popełniać błędy i niewiele brakowało, a rywalizację zakończyłby na żwirowym poboczu. Co więcej, Australijczyk nie zbliżał się do swojego zespołowego kolegi, a 3-sekundowa strata zaczęła się powiększać z każdym kolejnym okrążeniem.

Norris zaczął więc otrzymywać komunikaty o oszczędzaniu opon w zakrętach i tym, by pamiętał o przepuszczeniu Oscara. Ten miał jednak obiekcje „w takim razie powinniśmy go ściągnąć do boksu pierwszego, prawda?”. Szybko więc otrzymał odpowiedź, że „to nie ma znaczenia”. Norris mimo to dodał, że „to znaczy ma. Dla mnie, może”.

Różnica mimo to się nie zmniejszała. Wydawało się nawet, że Norris zignoruje polecenia zespołu i odniesie zwycięstwo, odrabiając tym samym sporo punktów do Maxa Verstappena. Brytyjczyk czuje bowiem szansę na walkę o mistrzostwo świata, a tutaj każdy punkcik może być na wagę złota.

Meta była coraz bliżej. Norris miał już pięć sekund przewagi i jechał po zwycięstwo. Znów jednak wracały polecenia od jego inżyniera wyścigowego, Willa Josepha.

„Przypomnij sobie tylko nasze każde spotkanie w niedzielę rano […] Lando, zostało jeszcze pięć okrążeń. Mistrzostwa nie zdobywa się samemu, zdobywa się je z zespołem. Będziesz potrzebował Oscara i ekipy”.

Choć w międzyczasie Lando zakomunikował swojemu inżynierowi „w takim razie powiedz mu, żeby mnie dogonił”, tak ostatecznie postąpił zgodnie z poleceniami Josepha. Dwa okrążenia przed metą zwolnił na prostej start/meta i przepuścił Oscara Piastriego. Finalnie więc Australijczyk mógł cieszyć się ze swojego pierwszego zwycięstwa w karierze.

Czułem zażenowanie

Wiem, w Formule 1 zdarza się tak, że to zespół musi podejmować decyzje i decydować o kolejności swoich kierowców. Niemniej zawsze czuję wtedy niesmak. Tym razem było podobnie, ba, byłem wręcz zażenowany, słuchając tych wszystkich komunikatów. Wtedy też po raz kolejny przekonałem się, jak skomplikowana jest moja relacja z królową sportów motorowych. Potrzebuję emocji, ale nie takich jak w minioną niedzielę. Nie chcę oglądać, jak o wynikach decyduje zespół, a nie czysta walka.

McLaren chyba po prostu zaczyna się jednak gubić, gdy walczy o najwyższe laury. Nie jest jeszcze na tyle dojrzałym zespołem – przynajmniej ta obecna ekipa – by podejmować najlepsze z możliwych decyzji. Owszem, wyszło bardzo niezręcznie, gdy prowadzący przez większość wyścigu Oscar Piastri nie zjechał jako pierwszy na swój drugi postój, ale prawdę mówiąc, w końcowej fazie rywalizacji był po prostu wolniejszy od Lando Norrisa.

Niemniej ta cała dyskusja, jaka wybrzmiała, była po prostu żenująca. Najpierw próbowali przekonać Lando, żeby oszczędzał opony i zwolnił, aby tylko Oscar się do niego zbliżył, a następnie już w pełni bezpardonowo Joseph informował, że ma przepuścić swojego zespołowego kolegę, bo ten będzie mu potrzebny w walce o tytuł.

Dajcie spokój, piękno zespołowego dubletu zamieniło się w bardzo nieprzyjemną sytuację. I choć kierowcy mogą zapewniać, że zespół postąpił słusznie, tak w głębi serca na pewno czują niesmak. Norris stracił cenne punkty w klasyfikacji generalnej, a Piastri może myśleć, że pierwszy triumf został mu w pewnym sensie podarowany.

Wiem, Norris po wyścigu powtarzał, że i tak przepuściłby Oscara, a on nie musi dawać żadnych informacji, co planuje. Tylko wizerunkowo wyszło naprawdę słabo. Stracił McLaren, który zdecydowanie doprowadził do sytuacji patowej, gdzie każda decyzja nie byłaby w pełni dobra i stracił Norris, zarówno w oczach fanów Formuły 1, jak i przede wszystkim w klasyfikacji generalnej.

Co będzie dalej? Trudno przewidzieć, ale jeśli McLaren chce walczyć o tytuły, to musi zdecydowanie zacząć pracować nad strategiami i podejmować jasne decyzje, bez wprowadzania swoich kierowców w zakłopotanie. A właśnie tak było podczas minionego GP Węgier. Jak dla mnie zdecydowana nagana wizerunkowa dla ekipy z Woking.