Legenda Monako
Choć Mistrzostwa Świata Formuły 1 zadebiutowały dopiero w 1950 roku, tak historia Grand Prix Monako sięga końcówki lat 30. XX wieku. Wówczas na pomysł organizacji tego wyścigu wpadł Antony Noghes, producent papierosów i mieszkaniec Monte Carlo. Co więcej, miał on pełne wsparcie ówczesnego władcy i założyciela Automobile Club de Monaco księcia Ludwika II.
Dzięki tej współpracy wytyczono na ulicach księstwa Monako pętlę wyścigową liczącą 3180 metrów, na której mogli stanąć zaproszeni kierowcy rywalizujący w Grand Prix. Pierwszy wyścig finalnie zorganizowano 14 kwietnia 1929 roku, a jego zwycięzcą został William Grover-Williams zasiadający za kierownicą Bugatti Type 35.
Rywalizacja na ulicach Monako przypadła do gustu widzom, jak i włodarzom, więc postanowiono kontynuować jego organizację. Z czasem wyścig ten stał się jedną z rund Samochodowych Mistrzostw Europy. Oczywiście, nie był jednak rozgrywany w czasie II wojny światowej. Gdy jednak konflikt zbrojny dobiegł końca, kierowcy powrócili do Monako w 1948 roku. Wtedy wyścig wygrał Giuseppe Farina, który 2 lata później został pierwszym mistrzem świata Formuły 1.
I tak, przechodząc już do czasów królowej sportów motorowych, Monako znalazło się w kalendarzu inauguracyjnego sezonu 1950. Na ulicach Księstwa najszybszy okazał się wówczas Juan Manuel Fangio. W czterech kolejnych latach Formuła 1 zrezygnowała jednak z GP Monako, by od 1955 powrócić aż po dziś dzień. W tym czasie wyjątkiem był tylko rok 2020, kiedy runda została odwołana ze względu na pandemię koronawirusa.
Od 1950 roku GP Monako odbyło się 70 razy. Czyni więc to ten wyścig trzecim najczęściej odbywającym się w Formule 1 (GP Włoch i GP Wielkiej Brytanii odbyły się po 75 razy). Nic więc dziwnego, że jest to już legendarna runda i trudno sobie wyobrazić, by ot tak wypadła ona z kalendarza.
W czasie tych 70. edycji – jako rundy Formuły 1 – najczęściej na pierwszym stopniu podium stawał Ayrton Senna, który wygrywał w Monako aż sześciokrotnie. Pięć triumfów mają Graham Hill oraz Michael Schumacher, a cztery zwycięstwa odniósł Alain Prost. Z obecnie startujących zawodników najczęściej triumfował tutaj Lewis Hamilton (trzy razy). Można powiedzieć, że jest to znakomite grono.
GP Monako jest też jedną ze składowych tzw. nieformalnej potrójnej korony w sportach motorowych. Oprócz niego zalicza się do niej wyścig Indianapolis 500 oraz 24 Hours of Le Mans. Wygranie ich wszystkich trzech jest niezwykle rzadkim osiągnięciem. Do tej pory udało się to tylko Grahamowi Hillowi.
Niedostatek emocji
Historia historią, ale najważniejszym elementem każdego sportu są emocję. Gdy ich nie ma, trudno przyciągnąć publikę. Owszem, renoma oraz opisana wcześniej legenda robią swoją i GP Monako odwiedza wiele renomowanych postaci z różnych dziedzin.
Obecne samochody sprawiają jednak, że na krętych i wąskich ulicach Monako niezwykle ciężko jest o wyprzedzanie. Zwykle więc rozstrzygnięcia zapadają w trakcie sobotnich kwalifikacji. Ich zwycięzca ma zdecydowanie największe szanse na odniesienie triumfu w Grand Prix.
Dzięki temu też właśnie kwalifikacje dostarczają największych emocji, gdy kierowcy próbują dosłownie o milimetry poprawić swoją linię przejazdu i urwać każdą tysięczną sekundy. Tu więc nie wystarczy tylko szybki samochód, większe znaczenie ma też sam zawodnik. Owszem, jego sprzęt musi też być idealnie zestrojony i zwinny. Ciasne uliczki nie wybaczają bowiem najmniejszych błędów.
Gdy już jednak przychodzi do niedzielnej rywalizacji, największe znaczenie odgrywa strategia. Możemy tym samym powiedzieć, że GP Monako jest dla koneserów ścigania, patrzenia w stoper i wypisywania możliwych opcji w trakcie wizyty w alei serwisowej. Przydaje się też łut szczęścia, jakakolwiek neutralizacja ma tu ogromne znaczenie. Znalezienie się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie jest wręcz kluczowe, bo późniejsze odrabianie strat raczej jest mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę właśnie trudność w wyprzedzeniu. Ile to już razy widzieliśmy, jak szybszy kierowca utknie za kimś wolniejszym.
Czy więc możemy powiedzieć, że brakuje emocji? I tak, i nie. Każdy odczuwa je nieco inaczej. Patrząc jednak na głosy kibiców, zdecydowana większość mogłaby przespać ten wyścig zaraz po jego starcie.
Monako – tak czy nie?
Ile ludzi, tyle opinii. Czy obecnie Formuła 1 potrzebuje w swoim kalendarzu Monako? Biorąc pod uwagę prestiż i wyjątkowe miejsce, jak najbardziej. Runda ta powinna z tego względu pozostać w kalendarzu.
Co jednak z emocjami? Owszem, jest wiele innych ciekawych torów na świecie, ale niestety żyjemy w realiach, w jakich żyjemy. Liczą się pieniądze. Kto da więcej, ten zostaje. Zawodowy sport jest dziś właśnie zależny od pieniędzy. Czy liczy się kibic? Już nie tak bardzo. Stąd więc sporo słów krytyki pod adresem Monako, ale i nie tylko.
Trzeba się chyba już przyzwyczaić, że emocje w Formule 1 coraz częściej możemy postrzegać inaczej. Będziemy musieli szukać radości w niuansach, przyglądać się więcej detalom, a przy tym oglądać mniej oczywistych manewrów wyprzedzania. Wielu się to podoba, ale wielu też nie. Wszystkim nie da się dogodzić. Każdy więc powinien sobie samemu odpowiedzieć na zadane w tytule pytanie. Ja mogę tylko powiedzieć, że tradycje należy pielęgnować i szanować, i fajnie, że taka runda jest w kalendarzu, ale jako kibic ma ona dla mnie znikomą wartość emocjonalną. Nie płakałbym, gdyby już nie była organizowana.
Pytanie też, czy kierowcy lubią się ścigać na ulicach Monako. Na pewno jazda tutaj sprawia im frajdę, gdy muszą wytężyć swe zmysły jeszcze bardziej niż na innych torach, by nie popełnić błędu. O wyprzedzaniu mogą raczej zapomnieć.
Ostatecznie jednoznacznej odpowiedzi na to, czy Monako powinno być w kalendarzu Formuły 1, nie ma. Historycznie tak, emocjonalnie nie. Co wybierzesz, zależy od ciebie. Najważniejsze, byś odczuwał frajdę z tego, co oglądasz. Jeśli tego nie masz, są inne opcje spędzenia swojego czasu, bo narzekać nie warto.