W Hiszpanii pojawiły się doniesienia o podpisanym kontrakcie z Williamsem jak dotąd niepotwierdzone. Wszystko wskazuje na to, że to zwlekanie nie jest jakąś celową złośliwością, czy wyszukaną strategią. Carlos wydaje się być szczerym, mówiąc, że całkowicie koncentruje się na aktualnym sezonie, dając z siebie wszystko. Jest to logiczne. Przemawia przez niego doświadczenie, kiedy twierdzi, że szansa na regularną walkę o zwycięstwo dla większości kierowców zdarza się rzadko albo wcale. Wykorzystanie tej szansy, być może w przyszłości nie do powtórzenia jest priorytetem. A owa przyszłość może nieść ze sobą problemy.
Dwa konkurencyjne, topowe teamy, czyli Mercedes i Red Bull, były już od pewnego czasu dla Carlosa poza zasięgiem, podobnie McLaren, który uważany jest powszechnie za idealny pod względem kierowców, a więc zdecydowanie niechętny zmianom. Zatem degradacja. I to znacząca, jeśli chodzi o potencjał zespołów takich jak Williams. A przecież były na stole inne opcje np. Audi, względnie Sauber. Ok, byłby to trochę krok w nieznane. Wiadomo jedynie, że aktualna konkurencyjność jest delikatnie mówiąc niska. Reszta to znaki zapytania. Nie wiadomo, jakie będzie tempo rozwoju po przeobrażeniu w ekipę fabryczną. Nie wiadomo czego się spodziewać i kiedy. Trudno byłoby tu precyzować sztywne cele, a do układanki należy dołączyć jeszcze planowane zmiany regulaminowe, które paradoksalnie mogą ułatwić rozwój Audi. Zazwyczaj nowe rozdanie wyrównuje szanse. Czy Sainz powinien pójść w tym kierunku? To pytanie o perspektywy tego kierowcy. Z pewnością wiązanie się z Audi na mniej niż dobre kilka sezonów mija się z celem.
W Barcelonie Sainz liczył chyba jednak na inny wynik, inną konkurencyjność, a jednym z niewielu momentów w wyścigu, które przyciągały uwagę do czerwonych bolidów, była wewnętrzna walka, niezbyt czysta obu kierowców ekipy i jakże odbiegające od siebie komentarze Carlosa i Charlesa po zmaganiach. Dla Sainza to w pewnym sensie utracona szansa. Nie każdy z kierowców ma w kalendarzu domowy wyścig, a tym bardziej taki, w którym dysponuje samochodem ze zwycięskim potencjałem. Hiszpan ma świadomość, że podobna okazja może już się nie powtórzyć.
W walce o zwycięstwo emocje były jednak na co najmniej podobnym poziomie. Jestem pod coraz większym wrażeniem jakości ścigania w aktualnym sezonie. Liczba pojedynków, ataków w samym tylko wyścigu w Hiszpanii – genialne. Nic nie jest pewne, a do ścisłej czołówki chyba skutecznie dołączył Mercedes. James Allison już przed weekendem z nieskrywaną ulgą potwierdzał, że sposób na wykazanie pełnego potencjału aktualnej konstrukcji został w końcu znaleziony. Jest to równoznaczne z walką trzech teamów o najwyższe lokaty, a przy konkurencyjnym Ferrari nawet czterech. To jakościowy przełom. Max, pomimo bardzo dobrego Q3, nie zdołał utrzymać pole position. Nie krył szoku. Idealne okrążenie Maxa, które jest przecież już jego znakiem firmowym, zostało pobite przez Lando.
Paradoksalnie jednak to Norris dysponował gorszą pozycją startową, co potwierdziło niedzielne pierwsze okrążenie. Cała tajemnica oczywiście w różnicy przyczepności po obu stronach toru, która w Barcelonie wydawała się być większa niż zazwyczaj. Pozycje 1, 3 oferowały słabszą trakcję, a Russell z 4-ki objął prowadzenie. A od startu zależało bardzo wiele. Również od strategii. McLaren już nie ma auta, które dysponuje potencjałem na jedno okrążenie, ale nie dorównuje Red Bullowi na długim dystansie. W Hiszpanii, pod względem degradacji opon to McLaren był lepszy, a nie był to bynajmniej ich pierwszy tego typu wyczyn. Tylko perfekcja, zerowy bilans błędów w każdym zakresie, a więc samochodu, strategii, kierowcy i ustawienia jest gwarancją sukcesu. I chyba dlatego takie emocje widać było po zakończonym wyścigu u Lando Norrisa. Miał świadomość, że błędy się pojawiały, a tym bardziej miał świadomość, iż ten wyścig mógł być jego.
Zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki. Dawno nie stał na podium tak wkurzony zawodnik. Podium, przypomnijmy pierwsze w tym sezonie dla Hamiltona. Motywacja Norrisa zatem pełna, apetyt rośnie. To nie jest już ten Lando, który spokojnie przepuszcza Verstappena na pierwszym okrążeniu, bo wie, że Red Bull i tak będzie szybszy. Tę przemianę dobitnie udowodnił początek wyścigu na Circuit de Barcelona-Catalunya. Tym lepiej dla kibiców, tym trudniej dla Maxa.