Sobota pod Budapesztem potwierdził powyższe stwierdzenie. Z jednej strony o strategii często decydowały sekundy, determinując sukces lub porażkę. W Q1 nie było sensu nastawiać się na wolne okrążenie zbyt wcześnie, w Q3 wręcz odwrotnie, z czego z pewnością zadowolony był Norris. Jestem jednak daleki od twierdzeń, że w zdobyciu pole position Anglikowi pomogło szczęście. Od początku weekendu był szybki, a jego aktualne wyniki stawiają go w gronie pretendentów zarówno do pierwszego pola startowego, jak i zwycięstwa w wyścigu, a tempo kwalifikacyjne obu McLarenów powoli pcha zespół w stronę dominacji. Przypomnijmy, że poprzedni wyczyn „zarezerwowania” całej pierwszej linii startowej dla jednego teamu miał miejsce w 2012 roku za sprawą Mercedesa, a konkretnie Hamiltona i Buttona.
Spektakularnie pożegnał się z kwalifikacjami Yuki Tsunoda, wstrzymując rywalizację w decydującym Q3, natomiast Sergio Perez musiał uznać wyższość szybko zmieniającej się przyczepności już w Q1, co z pewnością nie umocniło jego pozycji w zespole. Swoją drogą losy Checo w Red Bullu i jego przyszłość w teamie to już co najmniej saga, jeśli nie wenezuelska telenowela, z częstymi, wręcz regularnymi zwrotami akcji. To również temat na całkiem odrębny tekst. Tu podkreślę tylko, że w moim przekonaniu jest to kierowca zdecydowanie lepszy od portretu, który konsekwentnie maluje mu Red Bull, niezależnie od incydentu na Hungaroringu. Problemy ze znalezieniem optymalnej przyczepności miał też Russell, wyeliminowany w Q1.
A wyścig? Hmm, mam wrażenie, że geniusz jeździecki Maxa stał się paradoksalnie dla jego samego przeszkodą. Proszę mnie źle nie zrozumieć, Verstappen już teraz, w wieku 26 lat należy do najlepszych zawodników wszechczasów w tym sporcie. Jego ciągłe podnoszenie poprzeczki, tempo rozwoju, możliwość omijania niedoskonałości samochodu i meldowania się na mecie z wynikiem, który przebijał potencjał sprzętu, czynią go marzeniem dla każdego zespołu. Jednak to przekonanie o własnym geniuszu może być zgubne. Nastawienie, że „muszę nadrobić wszelkie straty”, bo inni „przecież wiedzą, że ja to ja i muszą odpuścić”, ponieważ „ja nie odpuszczam” i „to jest moja przepustka do wyprzedzania” jest od pewnego czasu już po prostu nieaktualne. Z wieloma kierowcami, jak Norris czy Hamilton to nie działa, a Verstappen chciałby ten status „niezłomnego wyprzedzacza”, którego lepiej przepuścić za wszelką cenę zachować. Efektem są oczywiście mniej lub bardziej poważne w skutkach incydenty. Takie jak w Austrii i takie jak na Węgrzech, gdzie zaczęło się już tuż po starcie. Trzech kierowców równolegle w jednym zakręcie to pewny przepis na kłopoty przynajmniej jednego z nich. W rezultacie tych strat mieliśmy pokaz frustracji, jakiego od dłuższego czasu po Verstappenie się spodziewałem. Na pewno jest przez swój sztab upominany, żeby nie krytykować publicznie np. teamu. I to do pewnego momentu działało. Na Hungaroringu już nie i mieliśmy całą litanię kwiecistych wypowiedzi radiowych o innych kierowcach, strategii zespołu czy sędziach. Zatem Verstappen jest po prostu w swoich przekonaniach skazany na wygrywanie. Nie zawsze to procentuje. W efekcie „bezpardonowego nadrabiania strat” stracił na własne życzenie co najmniej kilka cennych punktów.
Grand Prix zakończone historycznym sukcesem McLarena. Nie tylko cała pierwsza linia startowa, ale również podwójne zwycięstwo. Jest bardzo ciasno aktualnie w czołówce Formuły 1. To super, ale to właśnie McLaren ma na tym etapie największe szanse na długofalową, skuteczną kampanię przeciwko duetowi Red Bulla – Verstappenowi. Tylko ta decyzja z zamianą miejsc. Sztucznie to wyglądało. Rozumiem chęć dowartościowania Australijczyka. Pierwsze zwycięstwo to moment kluczowy, zapewne były konkretne ustalenia przed wyścigiem, ale permanentne upominanie Lando, aby oddał pozycję, oceniam negatywnie. Opowieści o tym, że wygrywa się jako zespół, iż do walki o mistrzostwo kierowca potrzebuje pełnego wsparcia kolegi z zespołu i samego teamu, że tytułu nie zdobywa się samemu itd. to standardowe, wyjątkowo oklepane formułki stanowiące taki wyścigowy patos w kiepskim wydaniu. Oddawanie dobrowolne punktów również nie zbliża do zdobycia tytułu, a kuriozalność sytuacji podkreśla fakt, że to właśnie Norris ma najmniejszą stratę punktową do Verstappena.