Dobra, ale co z tym mistrzostwem. To, że robi się ciekawie, już pisałem. Aktualnie robi się wręcz sensacyjnie, a trochę przy okazji chaotycznie. No bo jednak widok Verstappena ustawiającego się na start cały rząd za Perezem, to coś więcej niż nietypowa sytuacja. Verstappen demolował kwalifikacyjnie Pereza i robił to regularnie. Co więcej, właśnie kosztem Pereza, co do którego zawsze podkreślałem, że jest dużo lepszym kierowcą, niż sugerowałaby to kreowana wokół niego atmosfera, wypromowano Verstappena na swojego rodzaju „nadkierowcę”, kogoś, kto wedle celowo i do znudzenia powtarzanej bajki „wygrywałby nawet w Haasie”. I nagle owa „porażka kwalifikacji” jest szybsza od superbohatera. Pojawia się nawet teoria spiskowa, wedle której obóz Maxa celowo namawia go do słabszych wyników, ponieważ to otworzy niby okno do zgodnej z aktualnym kontraktem zmiany teamu. Jest w tym pewna logika, bowiem to, że Red Bull się rozpada, jest oczywiste. Aktualnie odeszło około dwudziestu kluczowych osób. Trudno zatem, żeby Verstappen wiązał swoją wieloletnią przyszłość w F1 z aktualną ekipą. Jednak świadome poświęcenie tytułu, mając wypracowaną w pierwszej części sezonu tak znaczącą przewagę, to bardzo, bardzo trudna decyzja do podjęcia. Osobiście skłaniam się do jej odrzucenia. Czemu? Z dwóch powodów. Po pierwsze owe dwadzieścia kluczowych osób może być argumentem dokładnie przeciwnym. Verstappen jeszcze kilka miesięcy temu dysponował bardzo indywidualnie skonstruowanym, ustawionym i rozwijanym sprzętem. Samochodem wybitnie pod jego potrzeby. Na tym po części opierała się tajemnica słabych wyników Pereza. I właśnie te dwadzieścia osób moim zdaniem oznacza anulację tej ukrytej „super przewagi” Verstappena. Po drugie sens takiej strategii byłby ograniczony. Jaki bowiem topowy team mógłby przyjąć Verstappena na sezon 2025? Wiem, co powiedział Toto Wolff, że każdy szef zrobiłby wszystko, żeby zagwarantować sobie usługi Maxa, ale sęk w tym, iż sytuacja zmienia się dynamicznie. Jeszcze chwilę temu miejsce w Mercedesie było wolne. Teraz już nie jest. W Ferrari i McLarenie sytuacja podobna, a nawet w tych topowych teamach nie ma gwarancji, że Max zdobyłby tytuł, szczególnie w pierwszym sezonie startów. Więcej przemawia za zmianą na sezon 2026, tym bardziej że regulamin stworzy nowe warunki techniczne i tym samym nowe rozdanie. Odpuszczenie, jeszcze niedawno niemal pewnego tytułu wydaje mi się abstrakcją, a aktualny poziom wyników Maxa potwierdzeniem tego, jak wiele zależy od ludzi, inżynierów, sprzętu, jego ustawień i ciągłego rozwoju. W tym kontekście nie dziwi wyjątkowo lukratywny kontrakt Neweya z Astonem. Najlepszy kierowca to 0,2-0,3 sekundy na okrążeniu, a taki Newey może teleportować dany zespół po prostu na inny poziom.
Bez względu na końcowy wynik mamy aktualnie bardzo interesujące ściganie. I to w zasadzie w każdym wyścigu. Nie tylko losy tytułu są niepewne, ale już teraz prowadzenie w klasyfikacji konstruktorów przeszło z Red Bulla na McLarena. Co więcej, losy każdego Grand Prix są mocno nieprzewidywalne. Pokazała to niedawno Monza, ale tym bardziej Baku. Walka Leclerca z Piastrim, Pereza z Norrisem, a w kulminacyjnej fazie z Sainzem. Dużo emocji na ulicach Baku. Oczywiście odpowiedzialność za kontrowersyjną kolizję Sainz – Perez ponosi ten pierwszy. Na torze o mniej ulicznym charakterze, bez barier wzdłuż prostych taka krótka, nagła zmiana kierunku skończyłaby się prawdopodobnie lekkim zahaczeniem o trawę. Tutaj niewybaczalność torów ulicznych została po raz kolejny podkreślona.
W tym i w kolejnych wyścigach frapujących wątków jest dużo więcej. Jednym z nich jest choćby dynamika rywalizacji wewnątrz McLarena. Zespół szczyci się otwartą walką, sportowym etosem, wynikającym wprost z bogatej tradycji ekipy z Woking. Jednak czy rzeczywiście tak jest? Moralnie rzecz biorąc (być może aspekt nie na pierwszym miejscu w przesyconej rywalizacją F1) Norris pomógł swojemu koledze z zespołu co najmniej dwukrotnie w ostatnich wyścigach, za co Piastri odpłacił się bardzo ryzykownym, nie mniej kontrowersyjnym, a przede wszystkim dużo kosztującym Norrisa manewrem wyprzedzania na Monzie. Piszę o tym dlatego, iż poza moralnością może być to ważną wskazówką w sensie rozkładu sił w McLarenie. Baku już dało delikatną podpowiedź w tej kwestii (na przykład w formie blokowania Pereza przez Norrisa, ale również dyskusyjnej konkurencyjności Lando) i zakładam, że kolejne wyścigi będą być może więcej mówiące. Jest to o tyle zagadkowe, że to Lando jest przecież nadal na drugim miejscu w klasyfikacji kierowców, a więc czysto matematycznie ma największe szanse na przejęcie schedy po słabnącym duecie Verstappen – Red Bull. Piastri, i to po ostatnich rewelacyjnych wynikach, zajmuje dopiero czwartą pozycję. Jest to tym bardziej zastanawiające, że nie można Norrisowi odmówić wybitnego potencjału, nawet wkalkulowując ogromną, naturalną prędkość Australijczyka. Zatem w sensie poziomu sportowego faworyzacja Piastriego nie powinna mieć miejsca. Czy ma?
Jedno jest pewne. Zwycięzca z Baku jest bardziej bezkompromisowy i w bezpośredniej walce wręcz arogancki w stosunku do dżentelmenów Norrisa (co udowodnił na Monzie) oraz Leclerca (czego dowiódł w Baku).