Film ten stanowi jedynie urywek życia Enzo Ferrari'ego, a także historii marki Ferrari. Nie dowiecie się w nim, chociażby skąd wziął się wierzgający koń w logo tej marki samochodów. Nie będzie też w nim za wiele mowy o Formule 1.
Największe skupienie w tym filmie jest na podwójnym, a w sumie potrójnym życiu, jakie prowadzi Enzo Ferrari. Dzieli je między żonę, Laurę, kochankę Linę Lardi, z którą ma syna, Piero i prowadzenie marki Ferrari.
W rolę Laury Dominiki Garello Ferrari, która wciąż nie pogodziła się ze stratą swojego syna, Dino (zmarł on w wieku 24 lat na dystrofię mięśniową – w filmie jest to zmienione na jakoś chorobę nerek), wciela się Penelope’a Cruz, która moim zdaniem skradła show Adamowi Driverowi. Mimo że wiedziałam, iż w miarę scenarzyści muszą trzymać się prawdziwej historii, naprawdę bałam się, co strzeli do głowy granej przez nią postaci.
Oprócz przyczyny śmierci Dino kolejnym małym przekłamaniem w tym filmie jest powód, dlaczego Enzo nie mógł przez długi czas uznać swojego syna, Piero. Tutaj jako powód podano szantaż, jaki Laura zastosowała wobec Enzo. Prawda jest jednak taka, że do 1975 roku rozwody we Włoszech były zakazane. Małym przekłamaniem jest też to, że Enzo poznał Linę podczas wojny. Nie uczestniczył w niej, bo był zwolniony ze służby wojskowej, ponieważ zachorował na hiszpankę.
Brzmi bardziej, jak opowieść z kroniki plotkarskiej, ale spokojnie fani motorsportu też w tym filmie znajdą coś dla siebie. Są ujęcia z wyścigów. Dźwięk silników, który wbija w fotel. Ukazanie, że motorsport jest niebezpieczny. W tamtym czasach szczególnie, ponieważ nie było ani systemu HANS, a kaski z goglami za wielkiej ochrony nie dawały, bardziej tylko „prezentowały się”. Dość wzruszająca w kontekście niebezpieczeństwa wyścigów była scena tuż przed wyścigiem Mille Miglia, gdzie kierowcy w hotelu pisali listy do swoich najbliższych, gdyby mieli już nie wrócić nigdy.
Mille Miglia to kolejny element w filmie po życiu prywatnym Enzo, któremu poświęcona jest spora uwaga. Jest to jeden z najbardziej znanych wyścigów we Włoszech, coś na styl 24-godzinnego wyścigu Le Mans. Jego trasa zaczynała się w Bresci i wiodła przez Rzym. W stolicy Włoch kierowcy robili nawrotkę, a więc meta tego wyścigu miała miejsce w Bresci.
Pierwsza jego edycja miała miejsce w 1927 roku, natomiast w filmie skupiono się na edycji z roku 1957. Wtedy też była to ostatnia edycja w ówczesnej formule. Wyścig powrócił dopiero w roku 1987.
Czemu wyścig zniknął aż na tyle lat? Podczas Mille Miglia 1957 na czterdzieści kilometrów przed metą, konkretnie w miejscowości Guidizolo, doszło do wypadku. Zginął w nim kierowca Ferrari, Alfonso de Portago, jego pilot, a także dziewięcioro widzów, którzy stali wzdłuż trasy. Wśród ofiar znajdowały się dzieci. W filmie jest to pokazane w dość spektakularny i drastyczny sposób, dlatego nie wszystkim oglądającym może ta scena przypaść do gustu.
Przyczyną wypadku była pęknięta opona, po najechaniu na element na jezdni. Wówczas De Portago wraz z pilotem stracił panowanie nad samochodem. Najechał na tłum, a później przeleciał aż nad słupem wysokiego napięcia. Enzo Ferrari miał po tym wypadku sprawę w sądzie. Ostatecznie sąd uznał, że nie była to jego wina.
W filmie fikcja przeplata się z realnymi faktami. Tym jest z jednej strony zwycięstwo, Piero Taruffiego za kierownicą Ferrari 315 S. Z drugiej strony tragedia, jaka spotkała De Portago, jego pilota i widzów stojących blisko trasy tego wyścigu.
Gdy przymkniemy oko na tych parę rozbieżności, fakt, że film ten skupia się jedynie na konkretnych wydarzeniach, film ogląda się dobrze. Praktycznie ani razu podczas seansu nie spojrzałam na zegarek. Znajdą w nim coś ciekawego zarówno ci, którzy z motorsportem za wiele do czynienia nie mają (sfera zagmatwanego życia prywatnego Enzo), jak i ci, którzy kochają motorsport, choć tak jak zaznaczyłam wcześniej, w tej recenzji za wiele o historii marki Ferrari się nie spodziewajcie. A ja po seansie poczułam się zaciekawiona na tyle, by jeszcze bardziej zgłębić historię Enzo Ferrariego. Natomiast zdjęcie Pocałunku śmierci, który ukazuje ostatni pocałunek złożony przez De Portago tuż przed jego śmiercią ówczesnej dziewczynie, Lindzie Christian, a o którym jest wzmianka również w filmie, będę miała przez dłuższy czas przed oczami.